Zdrowie psychiczne w telewizji: sztuka czy szaleństwo?
Siedzisz sobie. Chipsy na brzuchu, Netflix w pętli, i nagle na ekranie pojawia się ktoś, kto rzekomo ma „zaburzenia psychiczne”. W tym momencie wiesz: albo nadchodzi genialny zwrot akcji, albo mimowolny żart z ostrzeżeniem o treściach wywołujących niepożądane reakcje. Witaj w nowym trendzie przemysłu rozrywkowego: zdrowie psychiczne jako dramaturgiczny zamiennik przypraw. Temat jest oczywiście poważny. Ale rzadko traktuje się go poważnie. Przemysł filmowy, ta ospała krowa na speedzie, doi wszystko, co przynosi choćby odrobinę oglądalności – a choroby psychiczne są nowym seksem. Tylko z większą ilością łez i mniejszą ilością orgazmów.
Między geniuszem a szaleństwem – hollywoodzka formuła
Hollywood uwielbia stereotypowych psychopatów. Pomyśl o „Jokerze”. Złamany klaun staje się ikoną zniszczenia, podczas gdy połowa świata kąpie się w makijażu i myśli: „W końcu ktoś mnie rozumie”. Nie, nie rozumie cię. Joker nie potrzebuje terapii – potrzebuje innego scenariusza. Seriale takie jak „13 powodów” czy „Euphoria” próbują poruszyć ten temat w delikatny sposób, ale mimo to depczą psychikę bohaterów betonowymi butami. W pierwszym sezonie serial był jeszcze w miarę pouczający, ale szybko przerodził się w nastoletnią fantazję oscylującą między użalaniem się nad sobą a odurzeniem narkotykami. To nie jest edukacja, to Instagram z filtrem depresji.
Romantyczna choroba
Depresja jako fajny atrybut melancholijnej postaci serialowej? Nic nowego. Postać z depresją jest zawsze głęboka, małomówna i ma cholernie dobry gust muzyczny. I zazwyczaj wygląda, jakby przypadkowo wylądowała w reklamie Calvina Kleina. Borderline? To nowa femme fatale. Nieprzewidywalna, seksowna, impulsywna. Niebezpieczeństwo, które trzeba kochać. I oczywiście zawsze z niegodziwym spojrzeniem w zwolnionym tempie. W ten sposób poważna diagnoza staje się romantycznym zwrotem akcji z popową ścieżką dźwiękową.
Rzeczywistość pozostaje na zewnątrz
W prawdziwych klinikach nie ma zwolnionego tempa, płaczących gitar w tle ani Oscara. Są leki, listy oczekujących i uzależnieni od kofeiny pracownicy socjalni. Człowiek ze schizofrenią nie leży w artystycznej lofcie na Brooklynie, ale w zimnym pokoju z plamami na materacu, które nie pochodzą z kieliszka czerwonego wina. Ale kto chciałby to oglądać? Szczere przedstawienia nie sprzedają się dobrze. Nikt nie kliknie na „Kobieta z atakiem paniki czeka 7 miesięcy na miejsce na terapii”. Nie brzmi to tak seksownie jak „Epizod maniakalny kończy się erotycznym pokazem fajerwerków”.
„Też tak mam” – diagnozy z komentarzy
Dzięki serialom nagle wszyscy czują się trochę „bipolarni” lub „OCD”. „Lubię sprzątać, haha, mam zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne” – Nie, Sabine, po prostu się nudzisz. Seriale zamieniają choroby w akcesoria. Trochę jak okulary bez dioptrii – wyglądają intelektualnie, ale nic nie dają. Oczywiście, niektóre produkcje mają dobre intencje. Na przykład „BoJack Horseman” – animowany koń z problemami uzależnienia i depresją. Brzmi absurdalnie, ale jest to jedna z najbardziej szczerych refleksji na temat zdrowia psychicznego. Ponieważ nie chce ciągle ratować bohatera. Ponieważ nie wygląda ładnie. Ponieważ czasami po prostu boli – bez puenty.
Terapeutyczna wymówka
A potem jest jeszcze moralna immunizacja: „Chcieliśmy edukować”. Bzdura. Chcieliście oglądalności. Gdyby celem naprawdę była edukacja, byłoby ostrzeżenie o treściach mogących wywołać niepożądane reakcje wraz z numerem infolinii, a nie stylowo wyreżyserowana scena samobójstwa z indie soundtrackiem. Ale kim jestem, żeby to oceniać? Siedzę tu i oglądam to gówno. Tylko że przynajmniej nie próbuję tego upiększać.
Między edukacją a wyzyskiem
Problem nie polega na tym, że porusza się temat zdrowia psychicznego – to już dawno powinno było nastąpić. Problem polega na tym, jak to się robi. Pomiędzy triggerami a trendami często gubi się sedno. Choroba staje się narzędziem fabularnym, chwytem marketingowym. Zamiast empatii mamy montaż. Zamiast pomocy mamy hashtagi. Czasami serial trafia w sedno – rzadko. A jeśli już, to zostaje pogrzebany pod algorytmem reality trash. Szeroka publiczność nie chce zróżnicowanego przedstawiania cierpień psychicznych. Szeroka publiczność chce dramatu z gwarancją cancelowania.
Wniosek: między królową dramatu a prawdziwym kryzysem
Zdrowie psychiczne w serialach i filmach jest jak fałszywy przyjaciel: słucha, dopóki mu to pasuje, a potem kradnie ci ostatnie piwo i opowiada twoją historię dalej – ale w bardziej dramatyczny sposób. Jeśli naprawdę interesuje cię zdrowie psychiczne, lepiej porozmawiaj z prawdziwymi ludźmi niż z fikcyjnymi postaciami z seriali. A przynajmniej nie wierz we wszystko, co jest dobrze oświetlone. Rzeczywistość nie ma drugiego sezonu. Są tylko rachunki, skutki uboczne i czasami – jeśli masz szczęście – odrobina zrozumienia.
A kiedy następnym razem zobaczysz na ekranie kogoś, kto rzekomo ma zaburzenia psychiczne, zadaj sobie pytanie: czy ta postać chce się wyleczyć, czy tylko zabawiać? Bo właśnie na tym polega różnica. I nie jest ona seksowna. Ale cholernie ważna.